3.01.2025
Dziś wstałam koło 9:30 - bardzo dobrze mi się spało. W końcu! Wczoraj zrobiłam 15km na Tongariro Crossing. Trochę mnie poniosło.
Po lekkim śniadaniu na parkingu, pojechałam do parku narodowego i poszłam najpierw zobaczyć Gollum's Pool. Później wybrałam się na ścieżkę loop wokół wodospadu Taranaki ale zdecydowałam się iść dalej do jezior jako, że na mapie wydawało się blisko i szybko. Co się okazało w drodze, zostało mi jeszcze 45min do celu a już przecież tyle dosłownie zrobiłam marszu. Znów wybrałam się na to trochę nieprzygotowana bo nie miałam prowiantu ani dużo wody ale zaszłam do pierwszego jeziora. Na Upper Lake było jeszcze 35 min w górę i kurcze chciałam mocno, ale wróciłam się. Byłam już zbyt zmęczona i głodna.
Sama góra Mt doom była podobna jak w filmie, choć ucięta z góry - w sumie to przecież wulkan.
Na końcu byłam wykończona jak nigdy. Chciało mi się spać a tu jeszcze musiałam zajechać do Taupo - godzinę drogi. Zrobiłam przerwę na pizzę - wzięłam chicken z cranberry sauce - ciekawa i całkiem spoko jak na takie przeciwne smaki. W domu byłam na 6:10pm. Poznałam domowników, prysznic i do spania. Są tu dwa Huski dogs, cisza i spokój i jacuzzi. 20 minut od Subway.
Tak więc zakończyłam pięrwszą dwutygodniową podróż po północnej wyspie Nowej Zelandii. Parę miejsc opuściłam, gdyż terminy mnie trzymały rozpoczęcia pracy 4.02.2025
To są moje osobiste notatki z pamiętnika. W podróży nie jestem zbyt wylewna w emocje a raczej w fakty. Każda strona posiada też swój obrazek, naklejkę lub swego rodzaju materialną pamiątkę. Prowadzenie takiego dziennika bardzo mi pomaga w ogarnięciu narastającego chaosu w głowie. Zwłaszcza jeśli chodzi o jakieś gorsze momenty - papier przyjmie wszystko i jest to tak uwalniające. Zamiennie polecam też bardzo pisanie do siebie listów z tym co się aktualnie wydarza w życiu. Gdy byłam w polsce, robiłam raz na miesiąc taki update gdy już miałam w sobie zbyt dużo wszystkiego, zwłaszcza przechodząc przez terapię. Teraz gdy je czytam to łapę się za głowę od szoku jak mi było wtedy ciężko z życiem ale i jak bardzo się wszystko zmieniło. I chciałabym powiedzieć, że jestem z siebie dumna (moja terapeutka na bank by mi to kazała), ale jednak nie umiem sobie przypisać zasług za to co życie mi zaoferowało. Jasne, że wykonałam jakieś działania w tym kierunku, które też nie były łatwe, ale myślę, że poprostu miałam też zwyczajnie trochę szczęścia by trafiać na ludzi, którzy byli w porządku i tym samym mi pomogli znów zaufać światu i wrócić do równowagi. Ale mogę jak najbardzieć sobie zaaplauzować, że na te wszystkie moje szalone przygody żyję i ogarniam całkiem w porządku swoje życie - a nie jest łatwo opanować tak mocny charakter kobiety która to pisze.. współczuję samej sobie xd
A więc dalej nie mogę oczekiwać od świata, że będzie tylko pięknie i łatwo ale przynajmniej tu w Nowej Zelandii poczułam tutaj nadzieję, trochę szczęścia i odetchnęłam z ulgą na myśl o niewiadomej przyszłości. Co do tej pory było prawdopodobne mniej niż zero.
Pojechałam na Edmont i poszłam na szlak. Najpierw 1,5h marszu a później 0,5 w górę. Nie dałam rady wejść na top. Znaczy dałabym radę, może, ale to nie byłoby zbyt mądre bo było już późno a nie miałam wystarczająco wody. Wróciłam się i poszłam na Wilkies pools - niestety nie zjechałam na zjeżdżalni bo lodowata woda a już byłam zbyt zmęczona. Nie chciałam też spać tu w górach na parkingu bo obawiałam się, że mogłabym być sama. Znalazłam free parking z dobrowolną opłatą 5$ w Stratford. Miła kobieta doradziła mi, żebym zaparkowała obok jej campervana albo pod dachem, żeby być osłonięta. Kochana. Wcale nie musiała a okazała gest troski. Zrobiłam dla niej bransoletkę.
Jestem fizycznie wykończona. Zrobiłam dziś 13km pieszo, 700m przewyższenia, 3h wędrówki.
1.02.2025
Rano zjadłam pyszne śniadanie w Sgt Peppers w Stratford i wyruszyłam w podróż z przystankiem na paliwo w Whanganui - 30l za 100$ przy cenie 2,50! najniższa do tej pory. Zatankowałam prawie pełny bak. Tam kupiłam też olejek zapachowy Pine z indii.. (nie wiem na ile temu ufać), opaskę na kolano i poszłam zjeść. Otwarta była tylko wietnamska restauracja więc wzięłam zupę Pho z beef za 19$. Wyruszyłam koło 12:30 - 120 km, o 14:20 byłam na obiedzie i 15:40 ruszyłam znów 122km przez ogromniaste krajobrazy, szerokie, zielone, piękne i wspaniałe. 17:50 byłam na miejscu. 4h jazdy w sumie i 242km.
W zeszłym tygodniu opublikowałam pierwszą część tego artykułu z kilkoma przygodami na Wyspie Północnej Nowej Zelandii. Tutaj jest kontynuacja, zawierająca resztę wycieczki i kolejną częstkę mojej duszy.
30.01.2025
Wstałam koło 10 rano - moje ciało było obolałe. Zrobiłam na śniadanie płatki owsiane z masłem orzechowym i zjadłam banana w drodze powrotnej z wodospadu. Zahaczyłam najpierw o bush walk (40 min. ścieżki edukacyjnej z opisami gatunków leśnych) - piękna a te nazwy roślin są takie proste i śmieszne. W końcu pojechałam na 3 sisters camp, który okazał się tylko dla self-contained więc musiałam ruszać dalej. Ale trafiłam na low tide więc poszłam na wędrówkę przez błoto w gołych stopach. Pierwszy raz w życiu widziałam fioletowe muszelki. Piękne.
Aha, Harry's Feet było już zamknięte ale i tak nie poszłabym - myślę, że nie warte jest 70$ zobaczenie skały, którą widać z ulicy. Jazda była piękna między pagórkami i wzgórzami, choć długa.
40km -> 72km -> 56km
Znalazłam free camping dla non-self contained tuż przed miastem Plymouth. Spoko toaleta choć ktoś mył w niej wodorosty... Zimny prysznic na zewnątrz, parking na 5 miejsc, które były zajęte już po 18 i zlokalizowany nad wybrzeżem więc słychać fale. Dziś dostałam okres... Za chwilę mam terapię. Jestem padnięta.
31.01.2025
Obudziły mnie krzyki. Kurcze nie mam siły nawet tego opisywać... Gościu był poprostu wstrętny, a to mnie nazwał "rude". WTF Coś jest z nimi nie tak... nie są przyzwyczajeni do zwracania im uwagi jeśli się okropnie zachowują ani niezgody ani stawiania granic. Pojechałam na policje złożyć complain, ale tam nawet nie zapisali plates number tego gościa. Dała mi tylko wizytówkę z numerem, żebym tam zgłosiła wydarzenie. No porażka. Poryczałam się jak nie wiem.. Ale to chyba przez to, że się poprostu przestraszyłam, bo widać było jakby chciał mnie zaatakować czy coś. No psychiczny.
Teraz siedzę w Sherlock cafe, zjadłam meenish tarta, mam "melting moment" (ale jakieś cytrynowe) i piję flat white. Honestly mam już dość Nowej Zelandii. Ciężko tu kogoś poznać, nawet w hostelach ludzie nie są tacy otwarci na rozmowy, kiwi są podobni do brytyjczyków - niby polite ale za plecami ci obrabiają dupe i przeklinają.. oczywiście nie wszyscy, no ale..
Nie chce mi się prowadzić przez 3 godziny ciągiem a południowa wyspa jest jeszcze większa i co jak się okaże, że na miejscu nie będę mogła tam spać i kolejne 3h drogi.. Mam dość myślenia co dalej, gdzie znaleźć pracę, czy wyjeżdżać dalej, jak zarobić trochę więcej, co ze studiami.. Czuję przytłoczenie tym wszystkim. decyzjami, trzymaniem relacji, ogarnianiem życia, tęsknotą, ciągłą jazdą..
Ale co dobrego - mam fioletowe muszelki i czarny piasek i parę nowych listków i roślinek na nowy obraz co mnie cieszy :) Ale czuję się beznadziejnie, że nie nadaję się do niczego, nie umiem nic.. Gościu obok mnie wypił kawę w jego pełnej obecności. Tylko on i kawa i pusto na stoliku. Total presence. Zazdroszczę, że może mieć taką pustkę w umyśle. Choć skąd ja to mogę wiedzieć co mu siedzi w głowie.. Mnie bombardują myśli non-stop. Dawno nie medytowałam..
Website created in white label responsive website builder WebWave.